Z przymrużeniem oka – z pamiętnika Dilera (epizod 2.)

Berliński Łącznik

Jak wspominałem w pierwszej części mych opowieści (a może o tym nie wspominałem), wyszukuję gier między innymi z rynku wtórnego od naszych sąsiadów zza Odry. Nie bez znaczenia jest fakt, że w samej stolicy znajduje się moja wtyczka – szwagier, który jest jednocześnie mym kompanem przy stole. To on często wynajduje, poprzez liczne kontakty w mieście osoby, które mają do sprzedania swoje zbiory (nie, nie są to gry z popularnych wystawek meblowych – a szkoda :D). Niemcy, jako mieszkańcy kraju, w którym to od lat przydzielane są prestiżowe nagrody Spiel des Jahres; kraju, który może się poszczycić jednymi z większych targów gier planszowych na świecie, trzeba przyznać mają szacunek do gier, choć w zasadzie to chyba w tym naszym hobby tak już jest, że pudełka traktujemy jak świętość ;).

Nie mniej jednak mieszkańcy kraju Catana dysponują dość bogatymi zasobami starych gier. Mają sentyment do starszych tytułów – szczególnie tych, które kiedyś były dobre i tych, które pomimo swego wieku nadal są wysoko oceniane.

Tak więc któregoś pięknego weekendu wybrałem się do Berlina, gdzie miałem odebrać cenny towar od miejscowych. Trzy miejsca na mapie nakreśliliśmy krzyżykami, po czym stwierdziłem, że pół godzinki do max godziny i po akcji. Oj, w jakim ja błędzie byłem – Berlin to duuuuuże miasto. Rzecz się działa całkiem niedługo po zamachu na Breitscheidplatz, co jest nie bez znaczenia, ponieważ pierwszy nasz cel to Bruno, którego znaliśmy jedynie z imienia… pozostałych zresztą także. Znaleźliśmy adres – pech chciał, że znajdował się w dzielnicy licznie zasiedlonej przez imigrantów. Gdzieś w głowie siedziały sceny sprzed kilku tygodni, jednak… no cóż się może stać? Bruno to tak jakby niemieckie imię… noooo jednak nie, drzwi nie otworzył Niemiec, a typowy mieszkaniec tejże dzielnicy, facet o ciemnej karnacji. Chwila zawahania ale to, co miało na nas czekać za drzwiami było silniejsze… Cleopatra, Pan Lodowego Ogrodu, Qin, czy Twilight Imperium czekały już na stole i w tym momencie ciśnienie spadło – nikt nas nie zamorduje, ewentualnie ogra :D. Bruno tak naprawdę okazał się być hiszpańskim nauczycielem i stałym bywalcem targów Spiel – z półek już od przedpokoju krzyczały do nas gry. Gry były wszędzie – czyli swój chłop.

Po zapakowaniu gier do kartonika udaliśmy się w kolejne miejsce. Tym razem byliśmy umówieni na odbiór dwóch pudełek w centrum miasta – przy samej Bramie Brandenburskiej. Wsiedliśmy w samochód i niczym prawdziwi dilerzy udaliśmy się, by zdążyć na umówioną godzinę. Na miejscu miał na nas czekać Tobias. Na przekazanie wybrał dość tłoczne miejsce, więc zapewne to on tym razem miał obawy. Tobiasa mieliśmy poznać po tym, że będzie spacerował z psem, nawet zdjęcie psa wysłał. W pewnym momencie pojawiła się pani o niemieckiej urodzie z psem ze zdjęcia. Konsternacja. Miał być Tobias, ale nie wnikamy… Widzimy, że z torby pani Tobias nieśmiało wystaje El Grande i Tikal. No cóż… podchodzimy do pani, witamy się i pytamy czy ma na imię Tobias. Ta zaczęła się cieszyć i mówi, że nie ma na imię Tobias, ale jej pies ma tak na imię… także ten… ubiliśmy interes z psem. Żeby nie było taka łatwo, jak tylko Tobias ze swoją Panią zniknął nam z oczu, tuż przed nami jak spod ziemi wyrośli nam niemieccy policjanci, pod bronią (taki to czas był), wzięli nas na bok nakazali otworzyć torbę, wyciągnąć pudełka i je otworzyć. No i co teraz? Co jest w środku? Pani nam przekazała torbę, a my zaufaliśmy i nawet nie zajrzeliśmy do pudełek – tam mogło być wszystko. Na szczęście wewnątrz było to co miało być. Policjanci nie skomentowali tego, podziękowali grzecznie i sobie poszli a my zaraz za nimi, bo kolejny punkt był przed nami.

Po przejechaniu kolejnych kilometrów po Berlinie, trafiliśmy na blokowisko. Było już ciemno, ale dzielnica wydawała się być spokojna. Wyszliśmy z auta i domofonem wywołaliśmy pana, od którego mieliśmy nabyć kilka zacnych tytułów. Po chwili drzwi otworzył nam starszy pan – chyba nie skłamię, jak napiszę, że mógł pamiętać jeszcze czasy wojny. Przywitał się i poprowadził nas do piwnicy… dziwna sprawa ale cóż – podążamy za nim. Starszy pan otworzył drzwi od pomieszczenia piwnicznego, zapalił światło, a mnie się nogi ugięły jak zobaczyłem jego skarby. Setki gier z lat 80. i 90. a nawet i starszych. Mnogość kolorowych pudełek z często powtarzającymi się tytułami. Pośród tych, które kompletnie nic nam nie mówiły, wynaleźliśmy te, po które przyjechaliśmy – Thurn & Taxies i Java. Wyjechaliśmy z drugim kartonem, bo nie sposób było odpuścić sobie El Grande w wersji w metalowym pudle w zestawie z Carcassonne. Nie sposób było zostawić Carcassonne Die Burg czy Carcassonne: Jäger und Sammler (obie dopiero w niedawno wydane w Polsce). Jak się okazało Pan Niemiec jest też autorem kilku prostych gier i jak się nam pochwalił, także znajomym Wolfganga Kramera… Czy to prawda? Trudno to ocenić. Wierzę, że tak – to nadaje jeszcze większego smaczku tej wyprawie. Na wszelki wypadek utrzymuję z nim kontakt mailowy – może kiedyś Pan Wolfgang wpadnie do niego pograć, kiedy przypadkiem będę w Berlinie… 😉

Piwnica pełna skarbów 😉 – fot. Tomasz Wilczek
SPYRO