Z przymrużeniem oka – Gra za złotówkę – Archaeology
Czwartek, godzina 9.24, w drodze do pracy.
W słuchawkach „Thriftshop” Macklemore’a, od szmateksu dzieli mnie kilka kroków. Planuję kupić buty, spodnie robocze do znoszenia i kilka podkoszulek do zdarcia. Czeka mnie mały remoncik, więc rzeczy będą się zużywać. Jeszcze nawet tego nie przeczuwam, ale czeka mnie spotkanie, które odmieni moje życie.
– Only got 20$ in my pocket – nucę i śmiało otwieram drzwi do krainy używanej taniości.
Czwartek, po kilku minutach znośnej jakościowo bawełny, stojak z koszulkami.
– Hej, ty! Przestań szperać w t-shirtach, bo i tak wszystkie na ciebie za małe. Popatrz tutaj, na półkę z puzzlami. Tu jestem!
– Przepraszam, kto do mnie mówi?
– Ja. Malutkie pudełko wciśnięte pomiędzy te przerośnięte tekturowe krajanki. Twoja nowa karcianka.
– Nie potrzebuję nowych gier.
– Serio, pomóż mi. Ratuj! Nie chcę skończyć jako zabawka jakiegoś bachora. Zlituj się. Jestem od Phila Walker-Hardinga. Nie mogę skończyć jako następny klamot pod łóżkiem w dziecinnym pokoju.
– Jakiego Hardinga-Walkera? Powinno coś dla mnie znaczyć to nazwisko?
– Kakao znasz?
– Owszem, bardzo lubię wypić wieczorem kubek lub dwa.
– Nie takie. Planszowe. A Park Niedźwiedzi? Coś ci to mówi?
– Dawno już nawet w zoo nie byliśmy, a co dopiero w parku safari.
– Może inaczej. Imhotep?
– Świetna gra. Ma wszystko, co lubimy: budowanie z drewnianych klocków, przepychanki o najlepsze miejsca na łodziach, dwustronne planszetki, płynną rozgrywkę, negatywną interakcję.
– Jestem grą tego samego autora. Jak lubisz starożytny Egipt, to chyba dobrze wiesz, o co chodzi w archeologii?
– Oczywiście. O przygodę!
– Podejdź bliżej. Pogadajmy. Pozwól, że się przedstawię, Archaeology jestem.

Czwartek, godzina 9.33, regał z puzzlami.
W ręku trzymam zgrabne pudełeczko. Karty mają taki retro-sentymentalny wygląd, czym przypominają pokoloryzowane kadry z niemego filmu. Podłużne kafle monumentów ilustrowane są w znanej mi stylistyce rodem z awanturniczych powieści. Natrętny głosik przemawia do mnie z rosnącą pewnością siebie.
– Tylko spójrz, jakie są fajne. Piramida, świątynia, grobowiec, runy, same klasyczne miejscówki.
Dokładniej przyglądam się płytce grobowca. Do zrujnowanej komnaty wkracza postać z uniesioną pochodnią w charakterystycznym kapeluszu. Ten archeolog ma stylowy wąsik. Awanturniczy wąsik.
– Ty wiesz, że nawet mi się podobają te ilustracje. Klimatyczne.
– Czyż nie przypominają ci twojego ulubionego filmu?
– Siódmej pieczęci Bergmana? Nie!
– Twojego naprawdę ulubionego filmu!
– Ach, chodzi ci o Poszukiwaczy zaginionej Arki.
– Nie chciałbyś się poczuć jak Indiana Jones?

Czwartek. Jedno pobieżnie przepatrzone pudełko później. Południowy wschód od regału z butami.
Bardzo dobre zagranie. Prawie mnie przekonała. Na szczęście w zanadrzu mam „gambit pantoflarza”, zaklęcie obronne skuteczne przeciw wszelkiej maści sprzedawcom, telemarketerom i podstępnym wciskaczom.
– Muszę porozmawiać o tobie z żoną. Nie wiem, czy się zgodzi na kolejną grę. Poza tym, ona nie lubi uczyć się zasad.
– Po pierwsze, to ty stoisz przed półką, nie ona, więc ty decydujesz. Po drugie, jestem tak drobna, że zmieszczę się na parapecie, w szufladzie, w kieszeni, nawet w pudełku po butach, w którym trzymasz te swoje żołnierzyki.
– To nie są żołnierzyki! To są figurki z Warhammera.
– Po trzecie, moje zasady są tak intuicyjne, jak jazda na rowerze. Posłuchaj. Dociągasz kartę. Jeśli jest to burza piaskowa lub złodziej, to ją zagrywasz. Złodziej pozwala ci podwędzić losowy artefakt z ręki innego gracza. Burza piaskowa wywieje na ryneczek połowę kart z ręki wszystkich archeologów, chyba że wciąż mają przed sobą namiot, wtedy to on odlatuje zamiast znalezisk. Jak dobrałeś jeden ze skarbów, to się cieszysz i zabierasz na rękę. Potem wykonujesz jedną z akcji. Sprzedajesz zestaw skarbów do muzeum, tam gdzie ich miejsce. Wymieniasz karty z ręki na ryneczku. Eksplorujesz wykopaliska za karty map żeby zdobyć więcej kart. Proste. Już umiesz grać. Nie musisz się skupiać na zasadach, od razu możesz czerpać radość z gry.
– Pięknie zbijasz obiekcje, to muszę przyznać, jakbym słyszał samego siebie sprzed lat.
– Kiedy ostatnio grałeś w prostą, przystępną grę w zbieranie zestawów?
– Dawno temu. Odwiedziliśmy wtedy znajomych. Graliśmy z dziećmi. Tyle było śmiechu przy stole.
– Nie chciałbyś znów tego poczuć? Tej radości?
– Ty diablico! Już grasz mi na emocjach.
– Prawda? A nawet do końca nie przejrzałeś pudełka.
– Skoro już mowa o przeglądaniu, to musimy przeliczyć ci komponenty.

Czwartek, dokładnie 106 kart, 6 płytek monumentów i 1 instrukcję później, dwa kroki bliżej kasy, niż się spodziewałem.
Zdecydowanie Archaeology ma w sobie coś sympatycznie zachęcającego do rozłożenia szybkiej partyjki. Kilka wariantów rozgrywki oraz losowy monument w każdej grze powinny zapewnić dobrą dawkę różnorodności. Postanawiam, że zainwestuję trochę grosza, o ile czymś jeszcze wyróżni się od pozostałych karcianek na moich półkach.
– Powiedz mi, pudełeczko, co czyni cię na tyle wyjątkową, żebym zabrał cię ze sobą?
– Ujmę to tak: „Fortune and glory, kid.”
– Dobra, idziemy.
– Stój!
– Co się stało?
– Zapomniałeś zapłacić.
