Trzy po trzy – Pracownia Snów

Budzicie się czasem z poczuciem, że mieliście jakieś dziwne sny? A może były tak niepokojące, że obudziliście się przedwcześnie i nie mogliście ponownie zasnąć? W Pracowni Snów staramy się zebrane okruchy snu uporządkować w piękny krajobraz. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tej grze, tematyka wydała mi się ciekawa. Jak się jednak okazało, nie każdy miał takie zdanie…

– Przyznaję, że jest lepsza, niż się spodziewałem – stwierdził mój mąż po pierwszej rozgrywce.
– Ale jak to? Spodziewałeś się, że będzie kiepska?
– Nie mówię, że kiepska, ale jakoś mnie nie przekonywała…

Pracownia Snów na Tabletopii

PO 3 ROZEGRANYCH PARTIACH

Moje pierwsze rozgrywki odbyły się jeszcze przed zakupem – na platformie cyfrowej. Pracownia Snów mnie interesowała od momentu zapowiedzi, ale wydała mi się na tyle nietypowa, że chciałam sprawdzić, czy to faktycznie coś dla nas. I przyznaję, że tamte rozgrywki z przyjaciółką były niezapomniane i przekonały mnie, że gra się u nas sprawdzi, ale granie w sieci to nie moja bajka i w efekcie nie mogłam się doczekać premiery i możliwości zagrania na żywo. W końcu dotarł do mnie egzemplarz i od razu mogłam pozachwycać się wspaniałymi drewnianymi znacznikami (wspominałam nieraz, że mam słabość do drewnianych figurek w grach) i poetyckimi nazwami krajobrazów na kartach – miłośnicy Ani z Zielonego Wzgórza powinni być zadowoleni. Potem nadeszła chwila prawdy – czy przekonam do niej kogoś z rodziny? Nawet najfajniejsza moim zdaniem gra nie będzie często trafiała na stół, jeżeli nie będę miała z kim w nią grać…

Najpierw może wyjaśnię jednak, jak wygląda rozgrywka w Pracownię Snów – jeżeli ktoś tę grę już zna, spokojnie może przeskoczyć kolejne cztery akapity. Przez sześć rund wędrujemy przez zakątki Krainy Snów, zbierając w nich Okruchy Snu potrzebne do kreowania Sennych Krajobrazów. Na początku losowane są żetony Sennych Marzeń (czyli po prostu cele punktujące na końcu gry), a każdy gracz otrzymuje pierwszą kartę Sennego Krajobrazu, na której znajduje się wzór, który należy ułożyć na swojej planszetce zwanej Pracownią Snów. Jak widać przyjęta nomenklatura świetnie wprowadza nas w temat, choć to podobieństwo nazw na początku może nieco utrudniać czytanie instrukcji.

Każda runda składa się z trzech faz: Zasypiania (czyli czynności porządkowe), Wędrowania (w tej fazie pozyskujemy Okruchy) oraz Kreowania Snu (tutaj każdy układa Okruchy w swojej Pracowni, starając się odwzorować układ z karty Sennych Krajobrazów).

W fazie Wędrowania do dyspozycji mamy jedynie cztery punkty akcji, które zużywamy na zbieranie Okruchów lub przemieszczanie się między zakątkami. Na szczęście możemy również skorzystać z akcji darmowych – jeżeli w dłoniach mamy Okruch w kolorze znacznika umieszczonego na polu z kluczem w sąsiednim zakątku, możemy się tam udać bez poświęcania punktów akcji. Dodatkowo możemy korzystać z mocy na kartach, które leżą przed nami oraz raz na rundę – z mocy zakątka, w którym się aktualnie znajdujemy. Przy odpowiednim planowaniu (i odrobinie szczęścia podczas uzupełniania znaczników na planszy) możemy pozyskać w czasie rundy nawet 5 Okruchów.

W fazie Kreowania Snu układamy zdobyte Okruchy na swoich planszetkach. Zaczynamy we wskazanym miejscu i każdy kolejny musi sąsiadować z którymś z wcześniej ułożonych. Warto już na tym etapie dobrze przemyśleć, jak chcemy je rozmieścić na planszy, ponieważ raz położone Okruchy możemy zdjąć lub przesunąć tylko za pomocą specjalnych akcji na kartach i w zakątkach. Jeśli nie udało nam się zdobyć potrzebnych kolorów, możemy w tej fazie wymienić dwa Okruchy tego samego rodzaju na jeden inny. Kiedy tylko uda nam się ułożyć układ z karty, odwracamy ją, przyznajemy sobie punkty i możemy dobrać kolejną.

W powyższym opisie pominęłam parę szczegółów dotyczących zasad, ale wydaje mi się, że to wystarczy, aby wyobrazić sobie z grubsza mechanikę gry. To, co mnie w niej najbardziej ujęło, to układanie sobie w głowie ruchów, dzięki którym możemy optymalnie zaplanować wędrówkę, a później przekształcanie krajobrazów w naszej Pracowni. Ogromnie ucieszyło mnie, że mój mąż również tę grę docenił. Oboje lubimy przestrzenne łamigłówki, więc analizowanie różnych układów Okruchów, jakie możemy uzyskać przy jak najmniejszej liczbie akcji, daje nam dużo frajdy.

PO 6 ROZEGRANYCH PARTIACH

Kiedy zapoznaliśmy się z podstawową wersją gry, nadszedł czas na wprowadzenie Pana Koszmara. Wraz z nim w Krainie Snów pojawiają się krwistoczerwone Okruchy Koszmaru, które na końcu dają nam punkty ujemne. Kiedy tylko któryś z graczy kończy fazę Wędrowania i zasypia, Koszmar natychmiast pojawia się w tym zakątku, dodatkowo na przejściu umieszczany jest czerwony Okruch (który automatycznie zbiera przechodzący tamtędy wędrowiec), a moc zakątka staje się nieaktywna. Zakładałam, że dzięki temu poziom negatywnej interakcji znacznie się podniesie, ponieważ będzie można blokować innym graczom korzystne dla nich akcje. W jakimś stopniu tak jest, ale gdybyśmy się mieli koncentrować na szkodzeniu innym, to w praktyce dużo bardziej zaszkodzilibyśmy sobie samym – jest na tyle mało akcji, dzięki którym zdobywamy Okruchy, że musi to być naszym priorytetem, a Pana Koszmara zwabiamy w konkretne miejsce zazwyczaj tylko „przy okazji”.

Przyznaję jednak, że bardzo lubię dodatkowy aspekt planowania, który pojawia się w tym wariancie. Trzeba uwzględniać nieaktywne zakątki i umiejętnie zbierać czerwone okruchy, które co prawda musimy umieścić w swojej Pracowni, ale możemy również obrócić je na swoją korzyść – gdy zbierzemy trzy takie w naszych dłoniach, wymieniamy je na dowolny inny. Kiedy tylko mogę, wybieram rozgrywkę z Panem Koszmarem 🙂

PO 9 ROZEGRANYCH PARTIACH

Ponieważ w Pracownię Snów grałam kilka razy z osobami, które jeszcze tej gry nie znały, regularnie wracałam do wariantu podstawowego i mimo mojej miłości do rozgrywek z Panem Koszmarem, nadal czerpałam przyjemność z gry. Muszę jednak przyznać, że nowy gracz raczej nie będzie miał szans w rozgrywce z „wyjadaczami”. Co prawda po 2-3 partiach różnice się zacierają, ale jest to aspekt, który należy uwzględnić – tak jak i to, że gra raczej nie spodoba się osobom o słabszej wyobraźni przestrzennej. Na forach portalu BGG można znaleźć propozycje drobnych modyfikacji w zasadach, ułatwiających nieco rozgrywkę nowym lub po prostu młodszym graczom. Nie miałam okazji przetestować ich jeszcze na „żywym organizmie”, ale póki co dobrze sprawdziło nam się dodawanie do talii Sennych Krajobrazów kart z minidodatku „Głębokie sny” z bardzo przydatną mocą dobierania z woreczka Okruchu w konkretnym kolorze.

Przyjemnym dodatkiem były również Karty Przeznaczenia, czyli losowane przez graczy na początku indywidualne cele do zrealizowania. Nie zmieniają one wprawdzie diametralnie gry, ale dodają element niepewności, za co inni mogą zapunktować (wszystkie pozostałe cele w grze są jawne dla wszystkich). Nie jest to dodatek, bez którego nie można się obejść, ale jeśli ma się okazję, to warto go dołączyć.

Nie ukrywam, że marzy mi się wypróbowanie większych dodatków (na chwilę obecną są takie cztery) i mam nadzieję, że będę miała okazję je poznać.

Karta Przeznaczenia (zakryta) oraz karta Głębokiego Snu

I JESZCZE WIĘCEJ…

Biłam się z myślami, czy w ogóle podchodzić do wersji solo. Zazwyczaj nie jest to dla mnie priorytet w grach, ponieważ planszówki to dla mnie przede wszystkim rozrywka towarzyska. Gdy nie mam z kim grać, mam na tyle pokaźne zapasy książek i łamigłówek, które w dodatku idealnie pasują do zestawu kanapa/łóżko – kocyk – herbatka, że sama myśl o siadaniu przy stole, rozkładaniu planszy i rozgrywaniu partii w pojedynkę zupełnie mnie nie kręci. Kiedy jednak pojawił się pomysł, żeby trochę przybliżyć Pracownię Snów w ramach tego cyklu, postanowiłam w ramach eksperymentu zmierzyć się z Panem Koszmarem sam na sam. Pierwsza rozgrywka poszła nawet nieźle – przegrałam, ale niewielką liczbą punktów. Do kolejnej postanowiłam lepiej się przygotować i przestudiowałam porady graczy, którzy mieli na koncie sukcesy w tym obszarze. Niestety odniosłam druzgocącą porażkę. Nie udało się również za trzecim razem, po czym stwierdziłam, że Pan Koszmar daje mi do zrozumienia, że nie powinnam z nim walczyć, a gry kupuję po to, żeby grać z innymi 😊. Wiem jednak, że są gracze, dla których wariant solo jest ciekawym wyzwaniem i są oni w stanie mu sprostać, nawet na wyższych poziomach trudności (czy wspominałam, że wszystkie moje porażki były podczas rozgrywek na najłatwiejszym poziomie?).

Zdobycze Pana Koszmara podczas wariantu solo

Jako ciekawostkę wypróbowaliśmy z mężem znaleziony na BGG fanowski pomysł na semi-kooperację, czyli rozgrywkę według zmodyfikowanych zasad solo: dwoje graczy przeciwko Koszmarowi. W mojej ocenie nie przebiła ona gry według standardowych zasad dla 2-4 graczy, ale jest na tyle ciekawym testem umiejętności współpracy przy jednoczesnym dbaniu o swoje interesy, że całkiem możliwe, że jeszcze będziemy do tej formy wracać.

*****

Pracownia Snów była w tym roku najczęściej graną przeze mnie „dłuższą” grą. Uwielbiam gilgotki w mózgu jakie wyzwala (określenie wymyślone przez moją przyjaciółkę) i to, w jaki sposób ta gra mnie wycisza – prawie tak, jak kaligrafia ;). Zazwyczaj siadamy do niej wieczorem, zapalamy przy tym świece i robi się z tego miły rytuał. Zasady są na tyle proste, że po 1-2 rozgrywkach łatwo się je zapamiętuje i można skupić się na tworzonym przez siebie sennym świecie. W grach euro raczej nie potrzebuję specjalnie wczuwać się w klimat, ale tutaj lubię sobie wyobrażać, że układane przeze mnie Okruchy faktycznie układają się w krajobrazy.

Dodaj komentarz