Kilka Fajnych Gier – rok 2005
W naszym cyklu „historycznym” docieramy do roku 2005. Mamy dla Was kilka perełek, które zadebiutowały właśnie wtedy. Mamy nadzieję, że każdy znajdzie tutaj przynajmniej jeden tytuł, po który zechce sięgnąć. Zaczynamy!
* * *


We wcześniejszych wpisach wspominałam parę razy, że w ostatnich miesiącach odkrywamy dwuosobówki. Kiedyś planszówki pojawiały się głównie podczas spotkań ze znajomymi, a do grania we dwoje wystarczały nam dwie, jakie posiadaliśmy – Zaginione miasta i karciany Catan. Potem był czas gier dla dzieci i familijnych, z okazjonalnym umawianiem się na coś większego. Stopniowo dzieci również dorosły do większych gier, ale coraz częściej mają swoje plany i niekoniecznie chcą z nami grać. Ale nie ma tragedii – półka z grami dla dwóch osób mocno się u nas wydłużyła, więc łaski bez ;).
Jedną z takich gier, które oboje oceniamy pozytywnie (a nie zawsze jest to regułą), jest wygrzebany skądś przez Daniela Aton. Wcielamy się w nim w rolę najwyższych kapłanów w starożytnych Tebach w Egipcie (nie mylić z greckimi). Jeden z graczy jest kapłanem Atona, a drugi – Amona. Rywalizujemy o wpływy w czterech głównych świątyniach Teb, rozmieszczając w tym celu swoje znaczniki (to znaczy oczywiście kapłanów ;)).
W grze dysponujemy okrągłymi znacznikami oraz identycznymi zestawami 36 kart o wartościach od 1 do 4. Na początku rundy dobieramy po cztery karty z własnej talii i musimy odpowiednio je rozdzielić do czterech kartuszy. W każdym przydałaby się jak największa wartość, z drugiej jednak strony matematyka jest nieubłagana – jak za szybko trafią nam się dobre karty, to można przewidzieć, że później będziemy dostawać słabsze. Pierwszy kartusz daje nam punkty, jeżeli nasza karta ma wyższą wartość niż wyłożona przez drugiego gracza. W drugim ustalana jest kolejność wykonywania akcji oraz to, ile znaczników (i czyich) będzie trzeba usunąć z planszy. Trzeci określa, w których świątyniach możemy dodawać lub zdejmować znaczniki, a ostatni – liczbę znaczników, które w danej rundzie możemy ułożyć.
Kiedy nastaje runda punktacji, po kolei ustalana jest przewaga w każdej ze świątyń i przyznawane są punkty (w każdej świątyni według innego klucza i może się zdarzyć, że przewaga w trzech świątyniach da nam mniej punktów, niż przeciwnikowi przewaga w jednej). Gramy do zdobycia przez któregoś z graczy 40 punktów albo (czego niestety nie ogarnęłam w pierwszych rozgrywkach ale więcej już się nie dam tak wmanewrować) do momentu, aż jeden z graczy zajmie wszystkie żółte lub zielone pola albo wszystkie pola w jednej świątyni.
Zasady gry nie są skomplikowane, jednak sama rozgrywka bywa wymagająca – szczególnie jeśli mamy do czynienia z analitycznym przeciwnikiem.


W mojej kolekcji jest kilka gier, w których pływamy łódkami/statkami po rzekach czy morzach. To są fajne gry, bo posiadają przestrzenne elementy, które gracze przemieszczają po planszy. Jedną z takich gier jest Manila czyli handlowa rywalizacja na Dalekim Wschodzie. W grze łódki przewożą towary. To, które towary dotrą do portu powoduje, ze na rynku wzrasta ich wartość. Nabywamy karty własności, sterujemy łódkami tak, żeby dopływały do portu i zwiększały wartość towarów pokrywających się z naszymi kartami własności. A wszystko to ubarwione jest losowością i negatywną interakcją.
Zarządca portu decyduje o miejscach startowych łodzi oraz jakie towary zostaną na nie załadowane. Warto więc licytować się o tę pozycję. Z drugiej strony, jak w każdej grze tego typu, mamy za mało pieniędzy. Może warto więc obstawiać inne stanowiska? Mamy kilka możliwości. Oczywiście, każde pole zawiera opłatę, którą musimy ponieść.
Stawiamy swoje pionki na łódkach z towarami, bo gdy dotrą do portu, to zyskujemy fundusze za dostarczone towary. Obstawienie portu czy stoczni przyniesie nam profity tylko wówczas, gdy przybije tam łódka. Pod koniec ruchu łodzi wpływ na nią może mieć duży lub mały kapitan portu, przybliżając lub oddalając łódkę od celu. W paradę mogą nam wejść również piraci, dokonując abordażu czy obrabowania łodzi. Pewny dochód mamy w biurze ubezpieczeniowym, ale ponosimy ryzyko opłacenia napraw łodzi, które zawiną do stoczni. Jak widzicie, możliwości jest wiele i trzeba kombinować co nam się najbardziej opłaca. A gdzie losowość? W grze występują kości w kolorach towarów i to one wskazują o ile ruszy się dana łódź. Na szczęście łódki płyną trzyetapowo i mamy dwie możliwości obstawienia pól na planszy. Trzeba uważnie śledzić sytuację na planszy i mądrze obstawiać. Albo zdać się na przysłowiowy łut szczęścia.
To jest gra rodzinna, w którą zagracie już z 10cio latkami. Ze względu na losowość i negatywną interakcję nie jest to miła, prosta i szybka potyczka, ale wyścig i rywalizacja jak się patrzy. Mimo swoich lat, gra nadal nieźle się prezentuje i przede wszystkim dobrze działa. I od czasu do czasu ląduje na naszym stole.


W roku 2005 miała miejsce premiera gry Glory to Rome – niezbyt urodziwej, lecz sprytnej karcianki, w której nadzorujemy odbudowę Wiecznego Miasta po wielkim pożarze, który spustoszył go w 64 r. n.e. Parę lat po premierze, w 2011 r., nieistniejące już dzisiaj wydawnictwo Boat City wydało tę grę w Polsce, a kiczowate grafiki z oryginału zastąpione zostały ilustracjami Igora Wolskiego. I bardzo dobrze, bo szkoda, by dobra gra nie miała adekwatnej oprawy.
Na Chwałę Rzymu to gra karciana, łącząca kilka ciekawych mechanik. Mamy tutaj nieczęsto chyba wykorzystywany i dość wymagający w zakresie planowania motyw „płatnego podążania” współgraczy za graczem, którego tura jest rozgrywana (jak np. w Roll for the Galaxy, albo Heroes of Land, Air & Sea; ale inaczej niż np. w Puerto Rico, gdzie podążanie jest darmowe, ale słabsze niż u głównego gracza). Poza tym, każda karta może być użyta na kilka różnych sposobów – jako pracownik, materiał, budynek, albo punkty zwycięstwa (podobnie jak w Osadnikach: Narodziny Imperium, albo w Karcianych Podziemiach). Połączenie tych dwóch mechanik daje nam bardzo ciekawe i trudne wybory w każdym momencie gry, co w przypadku graczy-rozkminiaczy zafunduje nam spory downtime. Dodatkowo mamy tutaj efekt kuli śnieżnej, więc trzeba obserwować, co robią inni, żeby w porę reagować – a to oczywiście również wydłuży nam czas rozgrywki.
Jednak jeśli jesteśmy gotowi i chętni na solidną porcję kombinowania, Na Chwałę Rzymu na pewno nas nie zawiedzie. Jeżeli więc nadarzy się Wam okazja sięgnięcia po nią, nie zastanawiajcie się długo – naprawdę warto ją poznać.
* * *
Zapraszamy na naszą grupę na Facebooku – Na dzień doGRY, na doGRAnoc… – będziemy dzisiaj pytać o Wasze ulubione tytuły z tego roku. Odwiedźcie nas i podzielcie się swoimi znaleziskami :).