Kilka Fajnych Gier – o Włoszech

Za oknem coraz cieplej, a dni coraz dłuższe. To dobre warunki do poczytania o grach osadzonych we Włoszech – chociaż przez te kilka miesięcy w roku nie musimy im zazdrościć pogody… W naszym dzisiejszym zestawieniu przedstawiamy Wam trzy gry umiejscowione w słonecznej Italii. Zatem – w drogę! Andiamo!

Chyba wszyscy lubimy odwiedzać piękne miejsca i podziwiać widoki. A co, jeśli mamy możliwość pospacerowania wśród niezwykle kolorowych kamieniczek, leżących wzdłuż kanału? Ja chętnie wybrałabym się na przechadzkę i Was też zapraszam na Spacer po Burano.

Gra wydana przez Naszą Księgarnię, w małym pudełku zawiera karty, monety, znaczniki Pozwolenia na budowę i …kota jako znacznik gracza rozpoczynającego. Zresztą, na kartach jest mnóstwo tych futrzaków, a jedno z zadań daje nam punkty za zebranie jak największej liczby tych zwierzaków w budynku.

Spacer po Burano będą mogli wykonać mieszkańcy lub turyści, których będziemy starali się przyciągnąć do naszych kamieniczek. My jesteśmy budowniczymi, którzy chcą postawić trzykondygnacyjne, kolorowe budynki. Oczywiście najlepiej by cała budowla miała jeden kolor, bo to i ładniejsze, i tańsze. Nasze domy będą miały okiennice, doniczki z kwiatami, kominy, witryny sklepowe, lampy, markizy, no i różnorakie kociaki. Staramy się postawić pięć budynków w taki sposób, aby wybrane przez nas zadania dawały nam jak najwięcej punktów.

Gra się dobrze skaluje czyli dostosowuje do liczby graczy, sama rozgrywka jest szybka i płynna. Reguły są proste, jest trochę kminienia, ale i nieco losowości w tym, jakie są wykładane budynki do zebrania. Trzeba dobrze wyważać to ile pobrać kart kamieniczek, aby zarobić pieniądze, które będą nam potrzebne przy budowie domów.

Spacer po Burano to fajna rozrywka dla całej rodziny, choć potrzebuje nieco miejsca na stawiane budynki. A gdy nie ma chętnych do rozgrywki, zawsze pozostaje wariant solo, w którym mierzymy się na zdobyte punkty sami ze sobą.

Toskania to jeden z najbardziej malowniczych zakątków Włoch, oferujący niezapomniane widoki zarówno zwolennikom spędzania czasu na łonie przyrody, jak i tym, których przyciągają światowej sławy zabytki oraz urokliwe miasteczka. Ogromną popularnością cieszy się lokalna kuchnia, przy której nie możemy nie wspomnieć o winach. Popularnym celem wycieczek są toskańskie winnice, w których degustację wina możemy połączyć z delektowaniem się pięknym krajobrazem.

W Viticulture stajemy się właścicielami małej winnicy, którą chcemy rozwinąć tak, aby stała się najsłynniejszą w regionie. Na początku mamy do dyspozycji troje robotników, których wysyłamy do wykonywania akcji – czyli jak widać stary dobry worker placement. Rytm rozgrywki wyznaczają pory roku, przy czym pracowników rozmieszczamy latem i zimą. Wiosną ustalamy kolejność na dany rok i dostajemy bonusy, latem wysyłamy robotników do sadzenia winorośli, oprowadzania wycieczek lub budowy konstrukcji dających nam korzyści w trakcie gry. Jesienią dobieramy karty gości, którzy mogą nas odwiedzać latem lub zimą. W zimie jest czas między innymi na zbieranie plonów, wytwarzanie wina oraz realizację zamówień, które dają nam stały dochód i punkty zwycięstwa.

Oczywiście zawsze wydaje się, że akcji jest za mało, a w dodatku przeciwnicy zajmują akurat te, które sami chcieliśmy wykonać. Dlatego warto zwrócić uwagę na gości – mogą oni przynieść znaczące korzyści, usprawniając wykonywane przez nas akcje, przynosząc dodatkowy dochód lub wręcz darmowe konstrukcje. Sama lubię zapraszać gości, więc spodobał mi się ten wątek w grze. No i oczywiście spodobał mi się motyw wytwarzania wina, ale przede wszystkim spodobała mi się sama rozgrywka, w której przy prostej co do zasady mechanice musimy trochę się nagimnastykować, żeby umiejętnie rozwinąć swoją winnicę i czerpać z niej korzyści.

Jeżeli ktoś – tak jak my – nie ma stałej ekipy, z którą gra i szuka czegoś, w co będzie mógł zagrać zarówno solo, jak i nawet w 6 osób, to jest to dodatkowy argument, żeby zainteresować się tym tytułem.

P.S. W ostatniej rozgrywce mąż tak mi dokopał, że w pierwszym odruchu chciałam napisać „gupia losowa gra” 😉 Tak się jednak składa, że gra nadal mi się podoba i nie mogę się doczekać rewanżu – tym razem planujemy zagrać na planszy z dodatku Toskania.

Jeżeli ktoś chciałby doświadczyć całej gamy uczuć towarzyszących gwarnemu obiadowi serwowanemu przez mammę w oliwnym sadzie pod słonecznym niebem Italii, nie musi rezerwować biletu do Toskanii – wystarczy, że rozłoży na stole Concordię.

Cofnijmy się do czasów, kiedy mała galijska wioska samotnie stawiała opór okupantowi, przenieśmy się do samego serca Imperium i zacznijmy spełniać się jako przedsiębiorczy członek szanowanego, patrycjuszowskiego rodu. Kiedy gra otrzymuje tytuł od imienia takiej patronki, to z definicji nie może być zła. Concordia jest bardzo życzliwą graczom boginią.

Nauka zasad nie przysporzy problemów nie tylko planszowemu laikowi ale i także całkowitemu barbarzyńcy. Zagrywasz kartę z ręki i wykonujesz opisaną na niej akcję. I tyle. Już możesz grać. Na Croma! To naprawdę jest takie proste!

Concordia bardzo stara się być lubianą przez wszystkich. Miłośnicy eurosucharów poczują przyjemny dreszczyk ekscytacji, mogąc powalczyć o ekonomiczną dominację w basenie Morza Śródziemnego. Wielbiciele deck buildingu z radością będą przebierać w ofercie banku kart, żeby zbudować talię marzeń. Fani drewna w grach ucieszą się na widok mepelków, okrętów i znaczników towarów. Esteci docenią elegancki, mozaikowy styl planszy oraz klasyczną urodę kart.

Pora na szybką powtórkę z praktycznej łaciny.

Najcenniejszą kartą jest Trybun, którego użycie przywraca na rękę wszystkie wcześniej zagrane karty i pozwala pobrać po jednej sestercji za każdą przywróconą kartę powyżej trzeciej, wliczając w to samego Trybuna. W dodatku pozwala wystawić w Romie kolonistę, co zwalnia miejsce w magazynie, które do tej pory bezproduktywnie zajmował. Trybun to karta-bumerang, która resetuje rękę, przynosi dochód i pomaga w ekspansji. Prawdziwy helwecki scyzoryk planszowych mechanik.

Kolejny na liście jest Architekt, który odpowiada za poszerzanie wpływów i rozbudowę infrastruktury. Zagranie tej karty akcji pozwala poruszyć kolonistów oraz wybudować domy w przyległych miastach. W Romie nic się nie da postawić, bo może i nie od razu, ale całą już zabudowano. Pod auspicjami Concordii panują wyłącznie dobrosąsiedzkie stosunki, więc można pobudować się w mieście zajętym przez rywala, będzie to tylko drożej kosztować. Jedyną nutką negatywnej interakcji jest to, że na drodze okupowanej przez kolonistę, nie może zaparkować konkurencja. Rzymskie drogi były najlepsze na świecie, lecz dobrzy bogowie poskąpili parkingów. Karta Prefekta jest kwintesencją filozofii, jaka przyświeca Concordii. Gracz ma dwie akcje do wyboru, obie korzystne i to nie tylko dla niego samego. Pierwsza opcja uruchamia produkcję dóbr we wszystkich miastach wybranej prowincji, więc wszyscy, którzy pobudowali tam swoje domki, zyskują. Inicjator akcji otrzymuje dodatkowo dobro bonusowe, co zaznacza obracając jego żeton na stronę z sestercją. Ten szczegół ma ogromne znaczenie dla kolejnej opcji. Druga akcja Prefekta pozwala wziąć tyle sestercji, ile jest obróconych bonusowych żetonów dóbr we wszystkich prowincjach i przywrócić je do produkcji. W ten sposób Concordia trafia dwa ptaki jednym pilum, bo każda wersja akcji Prefekta wpływa na sytuację i dostępne opcje dla innych graczy. Najbardziej interaktywny jest Dyplomata, ponieważ umożliwia skopiowanie akcji z karty na wierzchu stosu kart odrzuconych dowolnego gracza. Z tą akcją czeka się na odpowiedni moment, obserwując rywali, który z nich jeszcze nie zagrał karty, na której nam zależy. Kolonizator pozwala za odpowiednią opłatą wprowadzić kolonistów na planszę w miastach, gdzie pobudowało się dom, co bardzo pomaga szerzyć rzymski styl życia i wartości. Alternatywną akcją jest zebranie po jednej sestercji za kolonistę obecnego w grze plus pięć monet ekstra. Kupiec zarabia sestercje i przeprowadza transakcje dobrami z magazynu. Nic specjalnego. Przechodzimy dalej. Senator pozwala kupić do dwóch kart z banku, podczas gdy Konsul umożliwia nabycie jednej karty, za to że zniżką. Specjaliści uruchamiają produkcję określonego dobra w miastach, gdzie gracz ma swoje domy. Jest to idealna karta dla monopolistów, zwłaszcza tych, celujących w produkcję najwartościowszych dóbr. Ten przegląd kart sam w sobie jest już wyczerpującym opisem rozgrywki. Concordia jest prostolinijna i dobroduszna, nie chce nikogo odstręczać od rozgrywki. Z chęcią zostanie patronką waszego stołu.

Teraz pora oddać bóstwom, co boskie po zakończeniu satysfakcjonującej rozgrywki na chwałę cezara. Kiedy ktoś wykupi ostatnią dostępną kartę, gra się kończy i po dograniu rundy przez resztę rywali, następuje liczenie punktów, które jest w istocie małą minigierką. Do punktowania zatrudnia się cały panteon bóstw. Dla ułatwienia roboty dla nieogarniających tajników politeizmu, każda karta ma na dole przypisanego boskiego patrona, co znakomicie organizuje punktowanie, a i w samej rozgrywce pomaga koncentrować się na konkretnej strategii. Najlepiej punktować po kolei każdego boga dla wszystkich graczy, bo wtedy znaczniki mkną po torze punktacji niczym rozpędzone rydwany. Prosta i zazwyczaj monotonna czynność zliczania końcowej punktacji zyskuje ładunek emocji podobny temu, który towarzyszy obserwowaniu wyścigu kwadryg na hipodromie, kiedy postawiło się własną wolność. Dla porządku warto wspomnieć o kilku detalach. Przechodnia karta Prefectusa Magnusa pozwala odpalić podwójny bonus z produkcji. Ten, kto uruchomi koniec rozgrywki, dostaje kartę Concordii wartą siedem punktów zwycięstwa. Pojemność magazynu jest ograniczona. Gra jest wspaniała.

Concordia ma bardzo niski próg wejścia i spory potencjał gatewayowy. Wizualne podobieństwo do pewnej słynnej gry o pociągach czyni ją przystępną dla rodzinnych i niedzielnych graczy. Concordia też ma dodatki w postaci map packów, więc powoli staje się takim antycznym „wsiąść do lektyki”. Skoro już o dodatkach mowa, to warto sięgnąć po Salsę i dodać sól jako dżokerowy surowiec oraz kafle patrycjuszy i obywateli zapewniające bonusy.

Najlepiej zrozumieć Concordię przez odczucia, jakie wzbudza rozgrywka. Ponieważ zagrywamy jedną kartę na turę, musimy kolejkować sobie nasze działania na kilka akcji do przodu, a dzięki temu czujemy się mądrzejsi, bo przewidujemy, planujemy i wysilamy szare komórki. Arsenał kart na ręce zawsze zapewnia nam możliwość sensownego zagrania, więc nie zapędzimy się w kozi róg. Akcje, które bezpośrednio wpływają na stan posiadania innych graczy zmuszają nas do rozpatrywania ruchu także pod względem cudzej korzyści, a to czyni nas przenikliwymi. Plansza jest bardzo czytelna, więc szybko uczymy się jak wywróżyć z niej potencjalne ruchy rywali i jak zaplanować swoje posunięcia. Po partyjce Concordii wstaje się od stołu, będąc lepszą wersją planszowego siebie, a takie wrażenie ma się ochotę przeżywać jak najczęściej.

* * *

I tak kończymy nasz przegląd „włoskich” gier. Zapraszamy jak zwykle na naszą grupę na Facebooku – Na dzień doGRY, na doGRAnoc…, gdzie poszukamy wspólnie kolejnych tytułów pasujących do naszego zestawienia.