Kilka Fajnych Gier – niemieccy twórcy
Kontynuujemy dzisiaj nasz wirtualny pobyt w Niemczech. W dzisiejszym zestawieniu zaprezentujemy Wam cztery gry wymyślone przez niemieckich twórców. Reiner Knizia i Uwe Rosenberg to bardzo płodni twórcy, znani szerokiemu gronu miłośników planszówek dzięki wielu świetnym tytułom goszczącym na naszych stołach. Nazwiska pozostałych dwóch panów – Andreas Seyfarth i Klaus-Jürgen Wrede nie są może tak często na ustach graczy i na forach dyskusyjnych poświęconych naszemu hobby, ale ich dzieła są nie mniej wybitne. Zapraszamy dzisiaj na zestawienie czterech fajnych gier stworzonych przez niemieckich autorów.

Jeżeli gra sprzed prawie 20 lat nadal jest wznawiana, to wiedz, że coś się dzieje ;). W odróżnieniu od „płodnych” niemieckich autorów, jak Uwe Rosenberg czy Reiner Knizia, Andreas Seyfarth stworzył ich zaledwie kilka – jak widać hołduje zasadzie, że najlepiej zrobić coś raz, a dobrze.
W Puerto Rico gracze po kolei wybierają postać i wykonują przypisaną jej akcję, korzystając przy tym z bonusu. Następnie pozostali gracze mogą wykonać tę akcję, ale już bez dodatkowej korzyści. Kiedy każdy miał już możliwość wyboru postaci, runda się kończy, a graczem rozpoczynającym zostaje kolejna osoba.
Na swojej planszetce rozbudowujemy miasto o kolejne budynki, a teren zielony przekształcamy w plantacje lub kamieniołomy. Wybierane postacie pozwalają pozyskać nowe plantacje, kupić budynki, zrekrutować pracowników, zebrać plony, sprzedać lub załadować towary na statek lub po prostu wziąć monetę. Celem jest uzyskanie jak największej liczby punktów zwycięstwa, które otrzymujemy za każdy element wysyłany statkiem oraz za postawione budynki.
Gra jest bardzo prosta do wytłumaczenia, jednak dopiero z czasem nabieramy wyczucia, jak grać. Niektóre budynki dobrze ze sobą współgrają i czasem warto zrezygnować z kupna jakiegoś pozornie świetnego, ale mniej pasującego do obranej strategii (chyba że chcemy nie dopuścić, żeby kupił go ktoś inny). Szczególnie istotna jest faza ładowania towarów na statek (jedyna akcja, którą obowiązkowo wykonują wszyscy gracze), przy której możemy dużo zapunktować, ale również dużo stracić (większość niewysłanych towarów nam gnije).
Jeżeli poczujemy, że popadamy w schematyczność w kupowaniu budynków, możemy zamienić je na inne (w polskich wydaniach dodatek „Nowe Budynki” jest zawarty w podstawowej wersji gry). W najbliższym czasie ma się ukazać kolejne wznowienie, tym razem zawierające aż cztery dodatki. Nie ukrywam, że jestem go ciekawa, bo mimo upływu lat, Puerto Rico pozostaje u nas w czołówce gier do pokazywania znajomym, którzy chcą wejść w gry euro, a nie chcemy ich zniechęcać zbyt krótką kołderką.

Pędzące Żółwie, jedna z wielu, wielu gier Reinera Knizii, to moje niedawne odkrycie! Sama nie raz sprezentowałam na jakieś kinderurodziny, ale nigdy nie miałam okazji zagrać. Aż tu niespodzianka! Babcia sprezentowała wnuczce na Mikołajki, ale oczywiście nie o mnie mowa, tylko o mojej córci. Ja się ucieszyłam, ale mała gwiazda już mniej. Rozpakowałyśmy, zainteresowaniem cieszyły się jednak tylko drewniane żółwiki, cała reszta jakoś mniej. Na rozgrywkę udało się więc namówić męża, a małe oczka się na początku przyglądały, potem poruszały żółwiami, a potem losowały karty… a suma summarum ostatnio mnie w to ograła!
No oczywiście na początku gry musimy rozłożyć planszę, potasować karty, rozdać każdemu po pięć, pozostałe ułożyć w zakryty stos. Każdy gracz losuje kolor żółwika (kolor ten jest tajny przez całą grę), którego będzie miał za zadanie doprowadzić do mety. Wszystkie żółwiki ustawiamy na starcie i ruszamy! Żołwikami poruszamy poprzez zagranie karty. Na kartach widnieje żółw w danym kolorze oraz symbol / oznaczenie ruchu (opisane zgrabnie w instrukcji). Po zagraniu karty poruszamy żółwikami do przodu lub do tyłu i dobieramy kartę z zakrytego stosu, aby mieć znowu 5 na ręce. Poruszać możemy wszystkimi żółwikami, najlepiej jeszcze w taki sposób, aby pozostali gracze za szybko nie zorientowali się, który jest nasz. Czasami może nam się trafić taka kombinacja kart, że nie będziemy mogli poruszyć naszym żółwiem. Ważną rzeczą jest również to, że jeżeli żółwik wchodzi na pole, na którym znajduje się jakiś inny, to nie staje obok niego, tylko… na nim, a jeśli do mety dotrze taka żółwiowa wieża, to wygrywa ten, który jest na samym dole. Można zatem nieźle kombinować.
Gra jest trochę wredna, ale przyjemna. Chętnie do niej usiądę, zwłaszcza z moją małą gwiazdą, która powoli przekonuje się do grania. Co prawda na razie wygrywają milusie kotki z gry Sen, ale tu też widzę cień szansy.

Wielu twórców gier jest pochodzenia niemieckiego. W związku z tym gier przez nich zaprojektowanych jest sporo. Kilka z nich opisywaliśmy na łamach bloga. Ale tej niepozornej gry Uwe Rosenberga, autora słynnej Agricoli, jeszcze Wam nie przedstawiliśmy. A mowa o Ogródku. Ogródek to gra kafelkowa, w której jesteście architektami ogrodnictwa.
Każdy dostaje dwie planszetki z rabatką, która w różnych częściach zawiera przeszkody, a to w postaci doniczek, a to kloszy (widzieliście kiedyś klomb, na którym stały klosze od lamp? Takie rzeczy tylko w Ogórku). Każdy ma też swój stół ogrodowy, na którym zaznacza postęp punktowy. Na środku stołu ląduje szkółka kwiatowa, z której będziemy pobierać części naszej rabatki czyli tetrisowe kafelki z kwiatami. Wypełniamy każde pole losowo wybranymi płytkami. Wokół tej dużej planszy układamy w ścieżkę kwiatową pozostałe kafelki, wyraźnie zaznaczając jej początek, kładąc przed pierwszym taczkę. Każdy dostaje dwa koty, które w grze spełniają specjalną funkcję i już można przystąpić do projektowania swojego ogrodu. Żeby nie było za łatwo, to zielona kość ogrodnika wskazuje nam ten rząd/kolumnę w szkółce kwiatowej, z którego możemy pobierać płytki.
Tura gracza ma 4 fazy: uzupełniania, sadzenia, punktacji i ogrodnika. W fazie sadzenia, gdy jest za mało płytek w szkółce kwiatowej trafiają do niej płytki ze ścieżki, a taczka przesuwa się wskazując następny kafelek. W fazie sadzenia można pobrać wybraną płytkę z linii ogrodnika i umieścić ją w jednej ze swoich rabatek lub pobrać doniczkę. Można również zapolować na myszy, czyli wysłać jednego ze swoich kotów na którąś rabatę. Faza punktacji ma miejsce, gdy jedna z naszych rabatek jest w całości zapełniona. Punktujemy za widoczne doniczki i klosze, warto więc tak układać kafelki na swoich planszetkach, aby nie przykrywać punktujących rzeczy nadrukowanych na nich. Po punktowaniu sprzątamy czyli odkładamy wszystkie żetony do zasobów wspólnych, kafelki za taczkę, odwracamy planszetkę na drugą stronę i dajemy na środek, a pobieramy nową planszę, na które nadrukowany inny układ „przeszkadzajek”. Potem przesuwamy kość ogrodnika do następnego rzędu. Zielona kość ogrodnika służy w grze wyznaczaniu rund. Gdy wyjdzie szóstka, to zmierzamy do finału gry.
Jak to w grze tetrisowej, nieźle trzeba kombinować jak układać kafelki na planszy, by wyciągnąć z niej jak najwięcej punktów. Wiemy kiedy jest nasza tura i jakie płytki będziemy mieć do dyspozycji, można więc coś zaplanować. Oczywiście może się zdarzyć, że ktoś wcześniej podbierze nam daną płytkę, gdy znajduje się ona na przecięciu naszego rzędu z jej, ale kształty są różne, a zawsze mamy dwie rabatki do obsadzenia. Dodatkowo mamy doniczki i koty do zapełnienia pól, więc zawsze mamy jakiś korzystny ruch.
Gra jest przyjemna, rodzinna, działa już od jednego gracza, bo ma specjalne zasady dla tego trybu. Są nawet zasady do gry z dziećmi od piątego roku życia, tak więc jest to bardzo familijny tytuł. Choć nie jest zbyt krótki, bo trwa około godziny. Mimo to wybierając tę grę miło spędzicie czas. Jest to jedna z tych gier, w którą zagracie z początkującymi graczami.

Carcassonne, której autorem jest Klaus-Jürgen Wrede, to super rodzinna gra kafelkowa, którą mogę spokojnie każdemu polecić. No dobra, ale o czym – zapytacie – ona jest. Nazwa gry pochodzi od miasta leżącego w południowej Francji, ale nie o tym będziemy mówić. Ogólnie mówiąc, gra polega na układaniu i budowaniu miast średniowiecznych, dróg i pól. Dlaczego rodzinna? Bo niezależnie od wieku każdy może w nią zagrać. Zasady są proste, gra nie jest skomplikowana, a daje dużo zabawy. Jest to jedna z pierwszych gier, od których zacząłem moją przygodę z grami planszowymi. Ale po kolei.
Głównym elementem gry są kafelki, na których przedstawione są fragmenty miast, drogi, katedry oraz pola. Z nich budujemy drogi oraz miasta, otaczamy katedry. Drugim ważnym elementem są meeple, czyli małe ludziki, które wykorzystujemy do kontrolowania budowanych miast, traktów oraz pól.
Zasady gry są niezwykle proste: najpierw losujemy kafelek i dokładamy do początkowego lub do innego już położonego, tak aby pasował i tworzył wzór z innymi. Następnie, jeżeli chcemy, lub jest taka możliwość, kładziemy na niego meepla (ludzika), żeby zaznaczyć, że kontrolujemy dany zamek poprzez rycerza, drogę poprzez złodzieja, katedrę poprzez mnicha lub pole poprzez rolnika. Na polach ludziki zostają do końca gry (punktują za zakończone zamki stykające się z naszym polem) lub zabieramy po zamknięciu miasta, drogi lub otoczeniu katedry innymi płytkami. Gra toczy się, aż skończą nam się dobierane kafelki.
Carcassonne posiada dużą ilość dodatków, które nieznacznie, ale jednak zmieniają zasady rozgrywki. Do moich ulubionych należą m.in. Kupcy i Budowniczowie, Karczmy i Katedry, Księżniczka i Smok, Hrabia, Król i Rzeka, Mosty, Zamki i Bazary. Dodatkowo wydane zostały różne wersje gry, np. wersja zimowa, wersja Star Wars, wersja Safari i wersja Łowcy i Zbieracze.
Carcassonne jest bardzo przyjemną grą, którą mogę śmiało polecić. Posiada też troszkę negatywnej interakcji, polegającej na przejmowaniu kontroli nad budowanym miastem, drogą czy polem, poprzez posiadanie większej ilości meepli. Nasza córka też bardzo ją lubi.
* * *
To wszystkie nasze propozycje na dzisiaj. Po więcej zapraszamy na naszą grupę na Facebooku – Na dzień doGRY, na doGRAnoc…, gdzie będzie okazja podyskutować na temat planszówek zaprojektowanych przez twórców z Niemiec.