Kilka Fajnych Gier – gry solo
W ciekawych czasach przyszło nam żyć. Sytuacja na świecie wzbudza strach i wymusza odizolowanie człowieka od innych. Wcześniej mogliśmy grać z rodziną, znajomymi, na konwentach, w klubach, kawiarniach, w domach, na świeżym powietrzu. Teraz fani planszówek mają utrudnioną sytuację. Gry świetnie chodzące na wiele osób muszą poczekać na lepsze czasy. Ale nie ma tego złego – z pomocą przychodzą nam gry, które albo oferują wariant solo, albo w ogóle są przeznaczone na jednego gracza. Poczytajcie nasze propozycje i podzielcie się z nami Waszym doświadczeniem z grami, w które graliście solo.


Gdy myślałam, że w kategorii mikrogier niewiele mnie już zaskoczy, w moje ręce trafił Sprawlopolis, nabyty głównie z myślą o graniu solo. Po paru partiach mogę powiedzieć – to był strzał w dziesiątkę. Zacznijmy jednak od początku.
Pudełko tej gry mieści się dosłownie w dłoni (w kieszeni i damskiej torebce też pasuje idealnie – sprawdzone ;)), a wnętrze kryje 18 kart, instrukcję i notesik do liczenia punktów. Zapytacie – ile fajnego grania można zawrzeć w tak małej liczbie komponentów? Zaskakująco dużo!
Karty są dwustronne – z jednej strony mamy przedstawione cztery typy obszarów w różnej konfiguracji wraz z drogami, z drugiej – warunki punktowania. Z talii wyciągamy trzy dowolne karty i kładziemy je stroną z punktowaniem – to będą nasze cele. Pozostałe karty, obrócone stroną z obszarami, posłużą do budowy miasta. Na ręku zawsze mamy trzy karty i jedną z nich dokładamy do tworzonego układu trzymając się kilku prostych zasad. To co jest świetne w tym budowaniu to możliwość nakładania kart na siebie, zakrywając część obszarów (mechanizm ten możecie znać m.in. z Magazyniera czy Wyspy Kwitnącej Wiśni). Wiedząc jakie konfiguracje obszarów mam na kartach i co będzie punktowało w danej partii nie raz zdarzyło mi się przez kilka minut obracać jedną kartę, aby jak najbardziej optymalnie ją ułożyć.
Wiele gier z wariantem solo oferuje tabelkę z hierarchią poziomów według zdobytych punktów. Jednak w Sprawlopolis w inny i moim zdaniem ciekawszy sposób sprawdzamy jak nam poszło. Cyfry na trzech wyłożonych kartach z warunkami punktowania nie są tam przez przypadek – ich suma to nasze minimum punktów jakie musimy osiągnąć, aby wygrać partię. I uwierzcie mi – nie jest to takie proste nawet przy najmniejszej sumie.
Świetne jest to, że na każdej karcie znajdziecie zupełnie inny warunek punktowania, a biorąc pod uwagę, że zawsze łączymy trzy dowolne karty, to tych konfiguracji jest naprawdę sporo. Jedne karty punktują za sąsiadowanie bądź niesąsiadowanie ze sobą konkretnych obszarów, przy innych rozpatrujemy dane obszary według ich lokalizacji w kolumnie, rzędzie lub w rogach miasta, a jeszcze inne dotyczą przebiegu dróg. Jeśli pomyśleliście, że spełnianie wymogów z samych kart to bułka z masłem, to Was uspokoję – to tylko część końcowego punktowania. Przy układaniu naszego miasta musimy pamiętać jeszcze, że będziemy punktować największe grupy obszarów w każdym typie oraz, to co najbardziej dotkliwe, dostaniemy ujemne punkty za drogi (więc chcemy je raczej ze sobą łączyć, choć przymusu takiego nie ma).
Pudełkowo gra jest przeznaczona dla 1-4 graczy. W większym składzie gra się kooperacyjnie, ale nie testowałam tego wariantu i nie bardzo mnie do tego ciągnie, bo Sprawlopolis rewelacyjnie sprawdza się jako przestrzenna łamigłówka solo.
Na koniec warto wspomnieć, że Sprawlopolis doczekać się ma polskiej edycji. Ogromnie mnie to cieszy, bo gra jest zależna językowo, co może być dla niektórych osób barierą.
AGATA FREINDORF – pasjonatka gier planszowych i chodząca encyklopedia wiedzy o nich. Typowy eurogracz, choć do ameri z ciekawości też zasiądzie. Współpracowała z portalem Board Times a od roku należy do grona redaktorów Planszowych Newsów. Oprócz planszówek interesuje się kryminalistyką i historią lokalną, głównie przestrzenią sepulkralną. W wolnych chwilach uprawia tanatoturystykę i pochłania seriale.


Nie przepadam za graniem solo w gry, które w podstawowej wersji przeznaczone były dla większej liczby graczy. Przyjmuję do wiadomości, że wiele z nich dobrze działa w tej odmianie, niejedną już wypróbowałam, ale jednak wolę interakcję z innymi graczami. Dlatego kiedy nie mam towarzystwa do grania, najczęściej sięgam po łamigłówki. Praktycznie wszyscy w mojej rodzinie chętnie je rozwiązują, więc przez nasze ręce przewinęła się już niejedna z serii Smart Games, ThinkFun, Brains i wiele innych.
Ostatnio hitem w naszym domu stały się łamigłówki z serii Ah!Ha dystrybuowane na naszym rynku przez wydawnictwo G3. Jedną z rzeczy odróżniających je od innych jest ich stosunkowo duży rozmiar oraz „zabawkowy” wygląd. To nie są po prostu tetrisowe kształty do ułożenia/przesuwania czy bloki do ustawiania lub przetaczania po planszy – zamiast tego mamy na przykład Stefana na kole ratunkowym, którego musimy bezpiecznie doprowadzić do brzegu basenu, jeżyki próbujące bezpiecznie dotrzeć do swojej mamy, humorystyczne scenki na biwaku albo myszki pożywiające się serem. Dzięki temu moja córka od razu zwróciła na nie uwagę i była gotowa na daleko idące ustępstwa, żeby je zdobyć. Obawiałam się, że będzie je traktowała głównie jako figurki do zabawy, ale okazało się, że łamigłówki mocno ją wciągnęły.
Nie są to jednak bynajmniej gry typowo dla dzieci – jeżeli nawet pierwsze poziomy dla dorosłego wydają się banalne, to późniejsze zdecydowanie stanowią wyzwanie (a w niektórych to wyzwanie czujemy od samego początku). Kiedy chcę delikatnie rozruszać umysł, sięgam po Utopię lub Uratuj Stefana (choć i tam są poziomy, z którymi nie mogę sobie poradzić, a duma nie pozwala mi sięgnąć po podpowiedzi), nieco więcej „móżdżenia” wymagają ode mnie Uciekające jeże lub Sprytne myszy, a kiedy jestem gotowa na podjęcie próby, która najprawdopodobniej skończy się frustracją, biorę do ręki Szalony biwak. Poza tym jest jeszcze kilka tytułów, ale na razie nie mieliśmy okazji ich wypróbować.
Najważniejsza zasada dotycząca łamigłówek, jaką wypracowaliśmy w naszym domu: trzeba ich mieć przynajmniej tyle, co domowników Jeżeli jest ich mniej, zawsze ktoś próbuje podłączyć się do rozwiązywania i daje swoje sugestie, zazwyczaj irytujące dla układającego.


Gry planszowe są formą spędzania czasu w miłym towarzystwie. Zazwyczaj siadamy do gier z rodziną czy znajomymi, a więc w większym gronie. Ale bywa, że nikt nie chce z nami grać lub akurat jesteśmy sami – wówczas z pomocą przychodzą nam gry, oferujące wariant jednoosobowy.
Jedną z takich gier są Osadnicy: Wykreślane imperium. Gra oczywiście posiada wariant rywalizacyjny, gdzie możemy grać z przyjaciółmi, ścigając się kto zdobędzie więcej punktów. Ale jest też wariant przygodowy, gdy mierzymy się sami ze sobą, by osiągnąć jak najlepszy wynik, za który zdobywamy tytuł: od Plebejusza do Cesarza.
W Osadnicy: Wykreślane imperium mamy planszę z konstrukcjami i polami oraz unikalną planszę z budynkami. Tak, dzięki temu, że na każdej karcie z budynkami są inne zdolności, inne surowce do wykreślania, aby pozyskać profity lub punkty, a dodatkowo każda karta nawiązuje do jakiejś frakcji z Osadników: Narodziny imperium, to za każdym razem mamy inną grę.
A skoro to roll & write, to muszą być kości. Są trzy kości z surowcami: drewnem, kamieniem, jadłem i jokerem jakim jest złoto (zastępuje dowolny surowiec). Jest też różowa kość z mepelkiem i wartością na nim, pokazująca, ile mamy akcji do wykonania w danej turze. Wszystkich tur jest 10, więc trzeba nieźle kombinować jakie surowce używać, jakie surowce pozyskiwać, co skreślać i w jakiej kolejności, aby na koniec gry osiągnąć najwyższy możliwy wynik. Surowców z kości nie jest dużo, warto więc zrobić sobie dostęp do pól, z których możemy zbierać dodatkowe surówce.
Nie da się wykreślić wszystkiego, nie da się z wszystkiego skorzystać, chociaż chciałoby się. Na szczęście gra nie jest zbyt długa i po chwili można sięgnąć po kolejną kartę budynków i rozpocząć następną przygodę.
Gra nie jest trudna, a jej wytłumaczenie zajmuje chwilkę. Jest sympatycznie ilustrowana, ma więc zadatki do tego, by dość często po nią sięgać. Jest to całkiem porządna propozycja do zagrania solo.


Gry Na Skrzydłach nie muszę Wam przedstawiać – jeśli jednak jej nie znacie, to gorąco zachęcam do opisu Wojtka Chuchli w ramach Kilku Fajnych Gier wśród chmur.
Kiedy spojrzymy na gry wydawnictwa Stonemeier Games – wiemy, że są one w pewien sposób wyjątkowe. Widać niesamowite kompleksowe podejście do produktu. Zachwyca jakość komponentów, organizacja w pudełku – pojemniczki, wypraski itp. Grafiki są piękne, bardzo dopracowane. Nawet skład instrukcji jest mocno przemyślany. Do tego wszystkiego dochodzi troska o graczy chcących rozegrać partię solo. Specjalnie na potrzeby tworzenia wyjątkowych systemów rozgrywek dla jednego gracza w grach tego wydawnictwa – powstała Automa Factory. Zachęcam Was do zapoznania się z ich twórczością właśnie na podstawie gry „Na Skrzydłach”.
Zamysł Automa Factory na wariant solo to stworzenie symulacji rozgrywki wieloosobowej, jednak nie w pełnym odniesieniu – Automa (czyli gracz automatyczny) działa na specjalnie dla niego stworzonych zasadach: nie posiada swojej planszy, nie gromadzi pożywienia, nie korzysta ze zdolności ptaków na kartach, a karty i jajka są gromadzone tylko i wyłącznie do punktowania na koniec rozgrywki. Mimo takich różnic, wariant ten z naszej perspektywy rzeczywiście symuluje rozgrywkę z prawdziwym graczem/graczami. Mamy talię kart Automy, które podzielone są na 4 sekcje odpowiadające konkretnym akcjom w konkretnych rundach, jakie automatyczny gracz będzie wykonywał w swojej turze. Akcje te mają realny wpływ na sytuację na stole – tak jak ma to miejsce w rozgrywce z kilkoma graczami – znikają karty ptaków z tacki czy zabierane są konkretne kości pożywienia z karmnika. Gracz automatyczny może zwiększać swoją przewagę w ramach celu tury oraz aktywować nasze różowe zdolności. To wszystko daje realne odczucie rywalizacyjnej rozgrywki. Gra przebiega zgrabnie i często stawia nas w sytuacji, gdzie konieczna jest zmiana wcześniej założonej taktyki.
Tryb solo Na Skrzydłach to nie opcja wciśnięta na siłę – to tak naprawdę osobna gra w grze. Uważam, że miłośnicy rozgrywek w pojedynkę będą mieli tutaj wiele przyjemności. Ja co prawda nie mam zbyt często możliwości grania solo (może „na szczęście”), ale jak już się zdarzy, to z chęcią wyciągnę właśnie tę grę.


Zaraz zaraz, przecież to jest jakiś komiks! Otóż to, jest to komiks, ale nie działa na metodach zwykłego komiksu. Tutaj gracz wybiera, co robi postać.
W praktyce wygląda to tak, że na każdym „okienku” komiksu jest opis tego, co się dzieje, obrazek, oraz informacja, o tym, co może zrobić bohater. Jeśli zdecyduje się na coś, sprawdza, na której stronie jest dalszy ciąg przygody. Zazwyczaj jest kilka opcji, więc w rezultacie gracz „skacze” od strony do strony.
Fabuła tego konkretnego komiksu paragrafowego jest taka, że gramy rycerzem, który musi zanieść wiadomość do władcy sąsiedniej krainy. Po drodze możemy spotkać handlarzy, przeciwników, oraz parę zagadkowych osób. Można zbierać i ulepszać broń, sprzedawać klejnoty, sporządzać mikstury i rozwiązywać zagadki. Jest to świetna rozrywka – trochę komiks, trochę gra i trochę RPG.


Pandemia to jedna z moich ulubionych gier – spokojnie w moim osobistym TOP 10, a może i powalczyłaby o pierwszą piątkę. Jest świetna do wprowadzania w świat planszówek nowych graczy, ponieważ mechanika tak dobrze współgra z fabułą, że nawet osoby zupełnie świeże w naszym hobby powinny bez problemu się tutaj odnaleźć i czerpać satysfakcję z udziału w ciekawej intelektualnej przygodzie.
Warto przy tym zaznaczyć, że Pandemia bardziej niż grą jest pewną łamigłówką do rozwiązania – łamigłówką z wieloma zmiennymi losowymi, lecz taką, z którą (poza rzadkimi przypadkami) można uporać się, podejmując odpowiednie decyzje. A skoro to łamigłówka, to ma tylko jedno lub kilka dobrych rozwiązań i całą masę złych. W związku z tym gra mocno premiuje osoby z większym doświadczeniem. Dlatego też w grze występuje dość silny syndrom gracza alfa – innymi słowami, rozgrywka może być zdominowana przez osobę, która najlepiej zna zasady, grała najwięcej razy, lub ma najlepsze pomysły (co najczęściej wynika wprost z dwóch poprzednich racji).
Można oczywiście ten efekt redukować na różne sposoby – według mnie najskuteczniejszym z nich jest zrobienie z Pandemii gry solo. Syndrom gracza alfa znika, a radość z rozgrywki pozostaje. Sęk w tym, że nie istnieje (o ile się nie mylę) oficjalny tryb solo. Ale jest na to sposób – po prostu należy wybrać sobie 2-4 karty ekspertów i grać każdą z tych postaci z osobna, po kolei (czyli właściwie robić to, co rasowy gracz alfa…;)). Warto spróbować i przekonać się, czy taka rozrywka do nas przemawia. Ja serdecznie polecam.
* * *
Jedni z chęcią zasiądą i wypróbują wariant solo, który coraz częściej pojawia się w grach planszowych. Ci, którzy lubią jednoosobowe łamigłówki świetnie odnajdą się w czasach izolacji. Inni, nieprzekonani, może po naszych propozycjach sięgną i sprawdzą, czy jednak taki sposób grania w planszówki da im nieco frajdy. Zapraszamy na naszą grupę na Na Dzień doGRY, na doGRAnoc… gdzie czekamy na Wasze pomysły. Ciekawi jesteśmy, czy gry solo są w kręgu Waszych zainteresowań.