Kilka Fajnych Gier – Gra wakacji
Wakacje minęły jak z bicza strzelił. Pozostała po nich opalenizna i wspomnienie miłych chwil spędzonych w fajnych miejscach z najbliższymi lub przyjaciółmi.
Ale czym byłyby wolne dni, gdybyśmy my, zapaleni fani gier planszowych, nie poświęcili paru chwil na chill out z planszówką.
Nasi redaktorzy przedstawią te gry, które w minione wakacje przyciągnęły ich uwagę, przekonały do siebie lub były dla nich ważne z jakiegoś powodu.

Tego lata zagrałam w wiele ciekawych gier, największą frajdę dało mi jednak poznanie gry Dobry Rok. Po kilku latach grania w planszówki, przed kupnem oczekuje, że pierwsza rozgrywka wywoła we mnie efekt mega wow! Po pierwszej partii w Dobry Rok, tytuł ten od razu trafił do kolekcji. Ciężko mi powiedzieć skąd ten zachwyt, bo gra nie wprowadza specjalnie czegoś odkrywczego w świecie planszówek, ale zostałam nią totalnie oczarowana, można wręcz powiedzieć, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Dobry Rok to urocza w swym wyglądzie gra o zbieraniu zapasów przez zwierzęta, po to, aby przeżyć zimę. Główna mechanika opiera się na rozstawianiu pracowników na polach akcji, które nas interesują, rzutach kośćmi i sprawdzeniu czy uda nam się dopasować wyniki i zrealizować plan. Szczerze mówiąc totalnie nie wiem jak w to grać, żeby wygrać, ale rozgrywka sprawia mi tyle przyjemności, że jeżeli ktoś obudzi mnie o 3 w nocy mówiąc, że na stole czeka Dobry Rok, wstanę bez zastanowienia. Dawno żadna gra nie sprawiła mi tyle przyjemnego kombinowania, zabawy kośćmi, ekscytacji czy rzuty się powiodą i czystej radości z rozgrywki.
.

Podczas wakacji zazwyczaj jest więcej wolnego czasu – nawet jeśli nie mamy akurat urlopu, odpada masa zajęć generowanych przez szkołę. Wydawałoby się zatem, że to idealny moment, by sięgnąć po dłuższe i cięższe gry. Tak przynajmniej było u nas często w ubiegłych latach.
Tym razem również udało się poznać kilka wymagających tytułów, jednak kiedy patrzę na minione dwa miesiące, widzę zdecydowaną przewagę gier nieco prostszych.
Na szczególną uwagę zasługuje tutaj Wild Space – karcianka autorstwa belgijskiego projektanta Joachima Thôme, wydana u nas niedawno przez Games Unplugged. Celem gry jest skompletowanie zwierzęcej załogi kosmicznej, która na końcu gry zapewni nam najwięcej kredytów. Skoro już wspomniałam o zwierzętach (a mamy tu nosorożce, niedźwiedzie, ośmiornice, małpy, sowy oraz iguany), warto zwrócić uwagę na ładne, niesztampowe ilustracje Amélie Guinet.
Wild Space ma cechę, którą z czasem coraz bardziej cenię – łączy prostotę zasad (wszystko, co robimy sprowadza się praktycznie do wariacji na temat dwóch akcji: dobierania kart z talii i zagrywania kart przed siebie) z dużym polem do kombinowania, jak z minimalnej liczby ruchów wyciągnąć jak najwięcej. Dzięki umiejętnemu rozplanowaniu zagrywanych kart czasem możemy uruchomić prawdziwą reakcję łańcuchową wykorzystując znajdujące się na nich akcje, co sprawia, że w dziesięciu ruchach, jakie wykonujemy w grze, kompletujemy kilkunastoosobową załogę.
Gra się szybko – w zależności od liczby osób i prawie nigdy nie udaje nam się zakończyć na jednej rozgrywce, bo zawsze ktoś chce rewanżu.

Kilka gier zawróciło nam w głowie tego lata.
Root omotał nas siecią asymetrycznych knowań.
Scythe wjechało na stół w diesel punkowej chwale.
Wielki Mur zaimponował eurorozmachem.
Nanty Narking zaczaiło się w londyńskiej mgle.
Brass przeżył prawdziwy renesans.
Z przyjemnością odwiedzaliśmy sklepy w Iki.
Przyprawa wartko płynęła w Diunie Imperium.
Przywódcy ekspedycji poprowadzili nas na Zaginioną Wyspę Arnak.
Small World przeżywał drugą młodość.
Mille Fiori potwierdziło reputację Knizii.
Ale król lata może być tylko jeden.
Tytani na Cykladach 







Cyklady niepodzielnie władały stołem w te wakacje.
Prosta i wredna gra w robienie innym co tobie niemiłe, napędzana emocjonującą licytacją o łaski bogów, uczyniła z nas fanów kontrolowania obszarów na planszy.
Gra pokazuje pazur, kiedy uda się zrobić mega toksyczne kombo akcji boga z kartą potwora, które doprowadza rywala do białej gorączki.
Cyklady pomogły ujrzeć światło dzienne naszej prawdziwej naturze.
W głębi serca jesteśmy złośliwcami żywiącymi się cudzym nieszczęściem.

Wakacje dla mnie w tym roku oznaczały 10 dni spędzonych nad jeziorem z ludźmi, którzy są planszówkomaniakami. Oprócz odpoczynku, kajakowych spływów, spacerów i zwiedzania okolicy, było też mnóstwo grania. Również w gry, które widziałam po raz pierwszy na oczy, wyszukane przez znajomych perełki.
Ale grą wyjazdu zostało Sagani, gra Uwe Rosenberga, jego kolejny, po Nova Luna, abstrakt logiczny.
Gra kafelkowa, w której zbieramy punkty za spełnienie warunków pokazanych na kafelkach. Budujemy kolorową planszę, zaznaczamy dyskami, które powiązania mamy, a które jeszcze czekają na połączenie z innymi kafelkami. Czasami możemy popłynąć i wtedy pobieramy karne czerwone dyski, dające ujemne punkty.
Sagani to gra z prostymi regułami, ale wymagająca pogłówkowania. Przydaje też się umiejętność przestrzennego widzenia, aby lepiej układać kafle i spełniać ich warunki. Świetnie sprawdzi się dla niedzielnych graczy czy początkujących.
Gra ma stałe miejsce w mojej kolekcji, chętnie ją pokazuję ludziom, których chcę zachęcić do grania. Ja również zawsze chętnie w nią zagram, czy to solo, czy z kimś.