Kilka Fajnych Gier – Francja

Dzisiaj 14 lipca, święto narodowe Francuzów, wspominających zdobycie Bastylii, czym rozpoczęła się Rewolucja Francuska. I nawet jeśli nie jest to najpiękniejsza karta w historii, niewątpliwie jest to dobra okazja, aby przyjrzeć się grom, których akcja toczy się we Francji. Nasza redakcja przygotowała dla Was trzy propozycje. Zapraszamy do lektury!

Jestem fanką gier euro, uwielbiam kombinować i przeliczać, więc teoretycznie tematyka czy ogólnie klimat gry powinien mieć dla mnie znikome znaczenie. Tak się jednak nie dzieje – gra osadzona w konkretnym miejscu na świecie od razu ma większe szanse na zyskanie mojego zainteresowania niż taka, która nie jest przypisana do konkretnej lokalizacji. Czasem ta lokalizacja jest oczywista – Paryż, Londyn, Bruges, Santorini… Niektóre tytuły nie tylko zabierają nas w konkretne miejsce, ale jeszcze nawet precyzują rok, do którego się przenosimy – np. Bruxelles 1893, Caylus 1303 czy Nowy Jork 1901.

W przypadku gry Belfort jest jednak inaczej. Miejscowości o takiej nazwie znajdziemy w Stanach Zjednoczonych, we Francji, a nawet… w Polsce! Żadna z nich nie jest specjalnie znana, a do tego w grze mamy do czynienia z elfami, krasnoludami i gnomami, więc spokojnie można założyć, że miejsce jest wymyślone. Zaciekawił mnie jednak kiedyś wątek na portalu boardgamegeek, w którym Bruno Faidutti zadaje pytanie: Why „Belfort”? i rozwija je: „Po Le Havre nadszedł Belfort. Czy jest jakiś szczególny powód do nadawania grom tytułów od szczególnie brzydkich i nudnych francuskich miast?” (cały wątek tutaj). Autorzy gry potwierdzili, że to właśnie francuskie Belfort mieli na myśli wybierając tytuł, a konkretnie zainspirowała ich stara cytadela, która z lotu ptaka przypomina tę z planszy w grze. Tutaj przy okazji wyszła drobna różnica kulturowa, że to, co dla kanadyjskich autorów jest „starą cytadelą”, dla Faiduttiego jest współczesnym fortem, powstałym ok. roku 1700, ale to już tylko taka drobna dygresja na marginesie.

Belfort jest grą, do której zawsze chętnie siadam. Stanowi ona zmyślne połączenie różnych mechanik – od rozmieszczania robotników różnego typu (o czym trzeba pamiętać już na etapie pozyskiwania kolejnych, bo krasnolud elfa nie urodzi), poprzez zbieranie surowców i zyskiwanie wpływów na poszczególnych obszarach planszy, po umiejętne zarządzanie kartami. Dodatkowych smaczków dodają ukryte na elementach gry liczne „easter eggsy” – przykładowo linijka z certyfikatem, że drewno użyte do jej wykonania nie pochodzi od entów, czy też nawiązania do innych gier lub autorów.

Jeśli Francja, to Dolina Loary, która z kolei kojarzy się z wieloma zamkami… po nitce do kłębka dochodzimy do jednego z najbardziej popularnych tytułów Stefana Felda, mianowicie Zamki Burgundii.

Gra przenosi nas do XV-wiecznej Francji, do historycznej krainy Burgundii. Obejmujemy role książąt, przed którymi postawiono zadanie jak najlepszego rozwoju swoich włości, poprzez rozbudowę miast, rozwój szlaków wodnych, powiększenie hodowli zwierząt, eksploatację złóż – budowanie kopalni. Nie powinniśmy ignorować postępu i inwestować w rozwój nauki. Naszą nagrodą będą… punkty! W zasadzie klimat tej gry kończy się na okładce pudełka, która bądź co bądź nie powala swoim pięknem. Natomiast mechanika gry… no, to już zupełnie inna bajka.

Gra na stole zabiera trochę miejsca, ponieważ każdy z graczy ma swoją własną planszę, na której będzie rozwijał swoje włości oraz mamy planszę główną – będącą centrum naszych zainteresowań przez całą grę, ponieważ tam znajdować się będą kafle włości i towarów, które będziemy mogli pozyskiwać.

W czasie rozgrywki, która została podzielona na 5 faz (te z kolei na 5 rund każda) będziemy za pomocą wyników z rzutów dwóch kości wykonywać wybrane 2 akcje spośród 4 dostępnych. Dzięki nim będziemy mogli pozyskiwać różne rodzaje włości, dostępne na planszy głównej, umieszczać te kafle na naszej planszy (korzystając z różnorodnych efektów, które wynikają z tego faktu), sprzedawać zgromadzone towary lub pozyskiwać pracowników (którzy pozwalają nam okiełznać losowość kości)

Gra oferuje mnóstwo dróg do zdobycia upragnionych punktów, wymaga od nas ciągłego planowania, zarówno w perspektywie aktualnej rundy, ale i długofalowo. Plany często się zmieniają, ponieważ upatrzone kafle włości mogą być nam zabrane sprzed nosa, lub akurat rzuty kośćmi nie podejdą pod aktualnie obraną taktykę. Od tego skupienia gęstnieje aż powietrze wokół stołu!

Z pewnością po zagraniu będziecie mieli ochotę na więcej, tak jak ja!

Paryż naszych czasów to nie jest sielankowe miejsce: starcia na tle rasowym i kulturowym, zamieszki, rozboje, płonące samochody, dziwne pożary kościołów… W tej sytuacji nostalgiczny powrót do przeszłości pozwala nieco zapomnieć o obecnych realiach, choć z drugiej strony budzi żal, że jest to tylko historia, która już raczej nie powróci…

U progu XIX stulecia Paryż był miastem słynącym ze swoich malowniczych uliczek i pięknej architektury. Miastem, które kochało artystów wszelkiej maści i które było kochane przez nich. To właśnie w tym okresie rozgrywana jest fabuła gry Paryż: Miasto Świateł, czyli bardzo ciekawej dwuosobowej gry logicznej, w której gracze dążą do zagospodarowania jednej z paryskich dzielnic i odpowiedniego oświetlenia budynków, by cieszyły oko mieszkańców i turystów.

Mechanicznie gra jest bardzo sprytnym tile placement, a rozgrywka dzieli się na dwa etapy: w pierwszym rezerwujemy sobie budynki oraz obszary na planszy, natomiast w drugim – stawiamy pozyskane wcześniej budowle oraz uruchamiamy akcje specjalne, aby zmaksymalizować nasze zdobycze punktowe.

Gra jest mocno nastawiona na negatywną interakcję – każdy budynek występuje jako pojedynczy egzemplarz, więc skoro my go bierzemy, nasz przeciwnik już go nie dostanie. A skoro nie dostanie, postara się, żebyśmy nie mieli gdzie go postawić. No, chyba że najpierw zarezerwujemy sobie na niego miejsce – ale wówczas ryzykujemy tym, że przejrzy on nasze plany i sprzątnie nam upatrzony budynek sprzed nosa. Akcje bonusowe nie poprawiają tej sytuacji – a to nagle nasze pole staje się polem wspólnym, a to znika jakaś kluczowa latarnia, przykryta jakimś budynkiem, za to pojawia się nowa, w zupełnie innym miejscu, powiększając zdobycze punktowe rywali… Ci, którzy lubią gry, które dają możliwość psucia szyków rywalowi, będą czuć się tutaj jak ryba w wodzie.

Rozgrywka nie trwa długo, ok. pół godziny na partię, i ciągle coś się dzieje. Polecam serdecznie, szczególnie na krótki (acz intensywny intelektualnie) wieczór planszówkowy dla dwojga.

* * *

Et voilà! To są nasze propozycje na planszówki z Francją w tle. Zapraszamy też na naszą grupę Na dzień doGRY, na doGRAnoc…, gdzie poszukamy kolejnych gier w tej tematyce.

Dodaj komentarz